Aktualności/nubo

O dzieleniu się zabawkami (i nie tylko)

Zaczęła się wiosna, a razem z nią intensywny czas spędzany na placach zabaw. Przyznam szczerze, że nie przepadam za nimi, a raczej nie przepadam za tym, co można tam usłyszeć. Wyłączam, ukryty głęboko we mnie, przycisk oceniania innych rodziców, bo doskonale wiem, że widzę tylko jakiś wycinek wyrwany z kontekstu. Mam jednak coś takiego, że kiedy słyszę różne zwroty dorosłych, odpala mi się ogrom empatii wobec dzieci. „Nie bój się, tylko zjeżdżaj!”, „No co się tak wstydzisz, zobacz jak dziewczynka się dobrze bawi, a Ty stoisz” albo „Nie siadaj w piaskownicy, bo pobrudzisz spodnie i naniesiesz do domu pełno piachu”. To tylko kilka takich tekstów, jednak wisienką na torcie jest słynne „no podziel się, trzeba się dzielić!”. Adresatem tego ostatniego może paść każdy. Nie tylko dziecko nadawcy, ale też moje, Twoje, dosłownie każde. Trzeba się dzielić? Naprawdę? Zawsze, wszędzie i według instrukcji dorosłych?

Do napisania tego tekstu zbierałam się kilka razy, a moment jego publikacji nie jest przypadkowy. To właśnie początek wiosny i natężenie kontaktów na placach zabaw, sprawiły, że postanowiłam zebrać w tym jednym miejscu to, co wydaje się być istotne. Będzie więc trochę teorii, trochę badań, a przede wszystkim kilka podpowiedzi, jak zatroszczyć się o potrzeby dzieci, które stają przed wyborem „podzielić się czy nie”, ale też tych, które chciałby, żeby podzielono się z nimi.

Naukowcy o dzieleniu

Prawie dwa lata temu obszerny artykuł na ten temat napisała Alicja z Mataja. Jak na Alicję przystało, zrobiła przegląd badań, które bardzo rzetelnie opisała, dlatego odsyłam Was do jej tekstu.

Badania a codzienność

Rezultaty badań to jedno, ale przełożenie ich na codzienność to drugie. W rozmowach z rodzicami często padają pytania o to, co zrobić w konkretnej sytuacji. Jak zareagować, co powiedzieć, a co przemilczeć? Z tym całym dzieleniem się jest bardzo podobnie. Często jest bowiem tak, że z jednej strony myślimy o poszanowaniu autonomii dziecka, z drugiej obawiamy się jego nadmiernej koncentracji na sobie. Gdzieś za tym wszystkim pojawia się potrzeba jasności i odpowiedzi na pytanie: Ok, wiem, że nie musi się dzielić, ale jak reagować, kiedy akcja jest w toku?

Rozwój dziecka

Nie ma dobrej i uniwersalnej odpowiedzi, są natomiast pewne aspekty, które warto wziąć pod uwagę. Pierwszą kwestią jest wiek dziecka i moment rozwojowy, w jakim się znajduje. Inaczej bowiem można rozmawiać z dwulatkiem, a inaczej z pięciolatkiem. Odkrywający swoją autonomię dwulatek (a w zasadzie dziecko między 18 a 36 miesiącem życia) intensywnie poznaje siebie i to, co jest jego, o nim, dla niego. „Moje” wypowiadane z ust dwulatka, to coś więcej niż tylko sam zaimek. To też przełomowe, niezwykle istotne odkrycie własnej odrębności i autonomii. To element budowania obrazu siebie jako kogoś, kto nie jest mamą, tatą, ani nikim innym, tylko właśnie tym dzieckiem. Za tym wszystkim idzie rozwój samoświadomości i tego wszystkiego, co się z nią wiąże. A wiąże się m.in. kwestia posiadania i tego, że to co moje jest właśnie częścią mnie, którą niekoniecznie mam ochotę się dzielić, bo rozwojowo jeszcze nie wiem, co tak naprawdę dzielenie się oznacza i czy jak się podzielę, to dana rzecz do mnie wróci, czy przepadnie na zawsze.

Umiejętność dzielenia się przychodzi etapami. Żeby się podzielić, trzeba najpierw posiadać. Co ciekawe, posiadanie dla dzieci nie oznacza posiadania czegoś z sensie prawnym, ale posiadania kontroli nad daną rzeczą. Niech zatem nikogo nie dziwi fakt, że patyk znaleziony w parku albo garść z kamieni z ogródka jest zdaniem dziecka jego własnością. Bo to ono to znalazło, podniosło, trzyma w ręku. A to w dziecięcym świecie znaczy więcej niż akt własności. Uwzględnienie tego momentu w rozwoju dzieci jest niezwykle istotne, bo okazuje się, że bez posiadania, nie ma dzielenia.

Specjaliści zajmujący się badaniem i opisem rozwoju moralnego dzieci, twierdzą, że dwulatki są w stanie podzielić się z kimś swoją rzeczą po to, by zaspokoić potrzeby dorosłych, a nie swoje. Małe dzieci, dzieląc się z innymi, wykonują polecenie dorosłych po to, by to właśnie ich zadowolić i spełnić ich oczekiwania. Dzielenie się jako forma prawdziwej, altruistycznej gotowości, przychodzi około 5 roku życia. William Damon, który zajmował się tym zagadnieniem, twierdził, że wcześniej dzieci dzielą się z uwagi na oczekiwania dorosłych, ale też w obawie przed karą albo w nadziei na nagrodę. Jednym słowem dwulatek, który się dzieli prawdopodobnie nie robi tego ani w zgodzie ze sobą, ani ze swoimi możliwościami, ani potrzebami. On to robi, to tak mu się każe, jednak badania pokazują, że kolejnym razem podzieli się prawdopodobnie dwa razy rzadziej niż dziecko, którego nie jest zmuszane do dzielenia się.

Gdybyśmy zastanowili się nad tym, jakie komunikaty przekazujemy dzieciom, kiedy nakazujemy dzielenia się, prawdopodobnie zaskoczyłoby nas to, jak bardzo nasze intencje mogą rozmijać się z tym, co „usłyszy” dziecko. Kiedy mówimy dzieciom, że trzeba się dzielić, przerywać swoją zabawę albo rezygnować z niej na rzecz drugiego dziecka, tak naprawdę nie budujemy żadnych dobrych skojarzeń dotyczących dzielenia się. Jest raczej prawdopodobne, że dziecko odczyta to jako brak wsparcia dla niego samego niż jako lekcję altruizmu. Warto w tym miejscu wspomnieć także o tym, że dzielenie się dla dorosłych może oznaczać coś zupełnie innego niż dla dzieci. Ci pierwsi wiążą je bowiem z byciem przyjacielskim, hojnym, godnym zaufania. Małe dzieci fakt posiadania kojarzą z kontrolą i faktycznym wykorzystywaniem danej rzeczy. To, w czym warto je wspierać to raczej czekanie na moment, w którym będą mogły zrezygnować (albo skorzystać) z danej rzeczy, a nie to, że ktoś się z nimi podzieli teraz, natychmiast albo że one muszą tu i teraz oddać swoją rzecz.

Potrzeby

Drugą niezwykle istotną rzeczą są potrzeby. Potrzeby dziecka i potrzeby rodzica, ale o tych drugich w ostatniej części tekstu. Te dziecięce mogą być bardzo indywidualne, mocno osadzone w kontekście tego danego dziecka i jego rodziny, ale też w pewnym sensie uniwersalne, związane np. z wiekiem. Zastanawiając się nad sensem dzielenia, warto pomyśleć o potrzebach dziecka, które próbuje ono zaspokoić, kiedy mocno zaznacza swoją własność i terytorium. Czy jest to potrzeba autonomii? Czy wyrażania swojego zdania? A może bycia widzianym, wziętym pod uwagę? A może jakaś zupełnie inna? Refleksja nad tymi potrzebami, to też refleksja nad tym, jak pomóc dziecku się o nie zatroszczyć. I tutaj nie bez znaczenia jest ten wspomniany kontekst, np. w sytuacji rodzeństwa, które nie chce się dzielić zabawkami, przez co każde z nich może zaspokajać jakieś swoje potrzeby czy też w sytuacji dziecka, które słyszy tylko nakaz, że ma się dzielić, bo „trzeba się dzielić”, ale nikt nie pyta go o to, czy ono chce to zrobić, w jaki sposób i jak mu z tym dzieleniem się jest.

W tym miejscu warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Kiedy patrzymy na moment, w którym jedno dziecko chce przejąć zabawkę drugiego, skupiamy się często właśnie na owej zabawce. Podziel się, daj, pożycz, pobawi się i odda to zwroty, które dotyczą przedmiotu, ale wcale nie uwzględniają tego, że ów przedmiot jest tylko elementem jakiegoś procesu, czyli zabawyMówiąc dziecku, żeby podzieliło się zabawką, mówimy więc często (niekoniecznie będąc tego świadomym), żeby przerwało to, co robi, a co dla niego na pewno jest bardzo ważne. Czasem wydaje nam się, że dziecko już się nie bawi, bo np. łopatka leży obok a ono już wykopało dół i teraz nalewa do niego wodę. Nie wiemy jednak czy w jego zabawie owa łopatka już przestała być potrzebna i nie dowiemy się, jeśli skupiać będziemy się na przedmiotach, a nie tym, w czym w danej chwili dziecko bierze udział. Patrząc z tej perspektywy nie dotykamy już tylko kwestii prawa do własności, ale też prawa do zabawy, na którą z całą pewnością dziecko ma jakiś plan.

Daj mi swojego iPhone’a

Trzecią sprawą jest empatia, która w zasadzie dotyczy każdego obszaru, nie tylko samego dzielenia się. Przyjęcie perspektywy dziecka może być pomocne, kiedy szukamy pomysłów na to, jak odnaleźć się w danej sytuacji. Bo może ta łopatka naprawdę jest dla niego bardzo ważna? A może dzisiaj chce się bawić nią sam? A może ja w podobnej sytuacji też chciałabym zatroszczyć się o siebie, a nie o konwenanse? Bo przecież kto z nas, siedząc na tym placu zabaw, oddałby innemu rodzicowi swój telefon i „pozwolił się pobawić, bo przecież trzeba się dzielić”? Albo kto z nas zgodziłby się na oddanie (choćby na chwilę) swojego samochodu komuś, kto powiedziałby nam „Ej! Ty już nim długo jeździsz, teraz moja kolej.” Kto z nas chciałby, żeby podejmowano decyzje o tym, co nasze, bez pytania nas o zdanie? Prawdopodobnie znaczna część dorosłych lubi pomagać innym i obdarowywać bliskich albo potrzebujących. Być może jakaś część lubi też się dzielić, ale wtedy, kiedy dzieje się to za zgodą i pełną świadomością. Nie wtedy, kiedy kogoś nie znamy. Nie wtedy, kiedy nie wiemy czy możemy mu zaufać. Nie wtedy, kiedy jeszcze używamy danej rzeczy. Dzielenie może zatem być przyjemne, ale tylko wtedy, kiedy możemy to zrobić z własnej woli i w zgodzie z naszymi potrzebami.

Pisząc o tym troszczeniu się o siebie, mam na myśli kwestię własnych potrzeb, a nie zamykania się na świat i koncentrowania się tylko na sobie. „Wychowa Pani samoluba” – usłyszałam rok temu na placu zabaw, kiedy moja córka nie chciała oddać innemu dziecku swojej wywrotki. Rozmawiałam z nią o tym, chociaż miała wtedy zaledwie dwa lata, ale ona bardzo wyraźnie broniła tego, że wywrotka jest dla niej ważna, bo dostała ją od babci. I jak ja mogłam z tym dyskutować? Zmuszać, dywagować, proponować karę, nagrodę? A może uznać, że tak jest ok. Że każdy z nas ma do tego prawo, a wsparcie dziecka nie oznacza „wychowania ku egoizmowi”. Bo to, że nie zmuszamy dzieci do dzielenia, nie oznacza, że nie możemy z nimi o tym rozmawiać i szukać takich rozwiązań, w których potrzeby dzieci będą zaspokojone, ale druga strona również będzie wzięta pod uwagę. To jedna z pierwszych lekcji asertywności, ale nie takiej, jak rozumie ją popowa psychologia, czyli jestem asertywny, bo odmawiam i już. To raczej danie sobie (a w tym przypadku dziecku) prawa do ustalania granic tego, co chce i może zrobić, przy jednoczesnym uwzględnieniu granic tej drugiej osoby.

Dzielić się czy szanować własność?

W 2012 Heather Shumaker, socjolog i antropolog zajmujący się tematyką pozytywnego rodzicielstwa, wydała książkę o przewrotnym tytule It’s OK Not to Share…And Other Renegade Rules for Raising Competent and Compassionate Kids (niestety książka nie jest dostępna w naszym języku, a wersję po angielsku można kupić na Amazonie. Więcej o tej książce można przeczytać na stronie Heather Shumaker, jest tam także dostępny fragment do bezpłatnego pobrania). Książka ta szybko stała się niezwykle popularna wśród rodziców, którzy chcieli wspierać autonomię swoich dzieci, jednocześnie uwrażliwając je na potrzeby innych. Jeden z rozdziałów poświęcony został właśnie kwestii dzielenia się zabawkami i tym, co posiadają jedne dzieci, a co często staje się obiektem pożądania drugich.

Już na samym początku tego rozdziału Shumaker zauważa, że dzieci nie mają problemów z dzieleniem się, jeśli czują, że rodzice wspierają ich autonomię i dają im prawo do decydowania o tym, czy i w jakim zakresie chcą się dzielić. To niemal taka sama refleksja, jak w badaniach, o których wspomniała Alicja z Mataja (link powyżej), a których rezultaty wskazywały na to, że zostawienie dzieciom wyboru, co do tego czy chcą się podzielić czy nie, sprawiło, że 67% dzieci, które ten wybór miały (podczas pierwszej próby) podzieliło się przy drugiej próbie, natomiast wśród tych, którym to nakazano, do podzielenia się raz jeszcze skłonnych było 33%. Jednym słowem, w tym eksperymencie, zmuszanie do dzielenia się przyniosło dwukrotnie gorszy rezultat niż pozostawianie dzieciom wolnej woli (czyli: możesz się podzielić, jeśli chcesz).

Shumaker zachęca rodziców, żeby wspierali dziecko w dochodzeniu do tego, że użyczanie komuś zabawki sprawia mu radość, bez względu na to, czy dorośli to docenią czy nie. Podkreśla przy tym, że nie można oczekiwać pewnych rzeczy od dzieci, które jeszcze nie są na to rozwojowo gotowe i że lepiej jest nie skupiać się na samym przedmiocie, ale na tym, czy dziecko z niego korzysta i czy nadal jest dla niego istotną częścią zabawy. Opierając się o współczesną wiedzę psychologiczną, możemy przypuszczać, że przyjęcie pewnej postawy, w której dajemy dziecku przestrzeń do decydowania, będzie dla niego innym komunikatem, niż nakazywanie mu, że dzielić się trzeba i już. Co zatem możemy zrobić?

Spisałam kilka punktów, ale nie chciałabym, żeby traktować je jako „metodę na dziecko, które lubi się dzielić”. Są to raczej podpowiedzi, a nie wskazówki i dotyczą tego, jak pomóc dzieciom troszczyć się o potrzeby (własne i innych), a nie jak tymi dziećmi sterować.

> Udzielajmy informacji i emocjonalnego wsparcia – to baza. Dzieci doświadczają silnych emocji i czasem potrzebują po prostu tego, żeby tym emocjom zrobić miejsce. Nie negować, ale też nie wyolbrzymiać. Zauważyć, nazwać, być obok (więcej na ten temat tutaj i tutaj). Dziecko ma prawo się wkurzyć, że ktoś nie chce się z nim podzielić, podobnie jak ma prawo wkurzyć się, że ktoś od niego tego dzielenia oczekuje. Ma prawo być smutne, kiedy się nie doczeka, albo szczęśliwe, kiedy drugie dziecko jednak użyczy mu swojej zabawki. Emocje są częścią życia, a nasz dorosły strach przed ich pojawieniem się, nie może sterować zachowaniem dzieci, narzucaniem im czegoś albo podejmowaniem decyzji, które nie uwzględniają ich zdania.

> Dajmy dzieciom nacieszyć się daną rzeczą, ale też wolnością, która dotyczy korzystania z tej rzeczy. Bardzo mi się podoba, jak pisze o tym Agnieszka Stein w tym artykule, podkreślając, że istotną rolę odgrywa szacunek do innych osób i ich granic, a tym samym dla własnych granic i ich ochrony:

Dla mnie osobiście, lekcja na temat: “nie zabieramy innym ich własności” jest o wiele, wiele ważniejsza niż lekcja: “dzielimy się”. Obie dotyczą przedmiotu: szanujemy innych, ale ta pierwsza wydaje mi się jednak bardziej podstawowa i mająca większe zastosowanie w życiu (…) Kiedy dziecko ma przestrzeń i wolność, żeby nacieszyć się swoją własnością albo rzeczą, z której właśnie korzysta, to wtedy zaczyna dostrzegać inne dzieci, które też chciałyby się pobawić tym samym.Agnieszka Stein

> Wspomniana już Shumaker zakłada, że dzieci nie trzeba uczyć dzielenia się zabawkami, ale można zachęcać do zabawy na tury, czyli czekania na swoją kolej. Bardzo konkretnie przetłumaczyła to i opisała Monika z Konfabula.pl w artykule Nawet długie oczekiwanie jest ok.

> Pisałam już o tym wiele razy, ale napiszę jeszcze raz. Nabywanie umiejętności społecznych poprzez budowanie relacji i dialogu, a także modelowanie zachowań, przynosi dużo lepsze rezultaty niż trening i nakazywanie dzieciom, co trzeba robić, a co niekoniecznie (3). Oznacza to więc, że zamiast zmuszać dziecko do dzielenia się, może pokazywać mu, że my sami troszczymy się o potrzeby innych ludzi, ale też o swoje własne. Że niesiemy pomoc, bywamy hojni, jesteśmy gotowi do podzielenia się czymś, co dla nas ważne. Nie z uwagi na karę, nagrodę albo nacisk zewnętrzny, ale po prostu dlatego, że to jest częścią nas, że w danym momencie chcemy i możemy to zrobić. To modelowanie, czyli pokazywanie na swoim przykładzie, dotyczy też tego, jak rozmawiać, jak negocjować, jak bronić swoich granic i szanować granice innych ludzi. Możemy więc pokazywać, że da się dogadać nawet wtedy, kiedy potrzeby dwojga ludzi są w danym momencie inne, a oni sami nie muszą przy tym być dla siebie konkurencją.

> Namawianie do zachowań prospołecznych nie przynosi takich rezultatów, jakich moglibyśmy oczekiwać, o czym pisała, powołując się na badania, wspomniana już Alicja z Mataja. Mam poczucie, że to taki kawałek, w którym nie trzeba nawet analizować badań, żeby dojść do tego, że to po prostu nie działa. Jeśli chcę pomóc, to pomagam, a nie dlatego, że ktoś mnie zmusza czy też sugeruje, że tak wypada. O tym, dlaczego zmuszanie do dzielenia nie przynosi oczekiwanych rezultatów, więcej w artykule „Co się dzieje, kiedy zmuszamy dziecko do dzielenia się”,

> Czasami problemy z dzieleniem nie dotyczą rzeczy, ale przestrzeni, np. pokoju. W sytuacjach tego typu można pomyśleć o wydzieleniu „strefy publicznej” oraz „strefy prywatnej” (1)Takie rozwiązania pokazują często, że dzieci nie są zachłanne i władcze, ale potrzebują kawałka autonomii i kogoś, kto podpowie im, jak się o nią zatroszczyć. Strefę prywatną może stanowić łóżko, biurko, dowolne miejsce, które wskaże dziecko. Z tego podziału na prywatne i publiczne można korzystać też w odniesieniu do zabawek i np. przed wizytą gości podzielić je razem z dzieckiem na te, które są dla niego wyjątkowo ważne i na te, które gotowe jest użyczyć innym dzieciom. Zdarza się, że niektóre dzieci mówią wówczas, że wszystko zostawiają sobie w pudełku na prywatne rzeczy. Warto na takie reakcje popatrzeć poprzez pryzmat potrzeb i strategii, które dziecko wybiera i to tutaj dokonywać analiz, a nie brnąć w zmuszanie i zachęcanie do „może jednak coś wybierzesz”.

> Zdarza się też tak, że w samym sporze o zabawkę nie chodzi wcale o zabawkę, ale o ów spór, a dokładniej doświadczanie pewnej sytuacji społecznej, w której dziecko ma okazję dowiedzieć się czegoś o sobie i swoich granicach, o drugiej osobie i jej granicach, o potrzebach jednej i drugiej ze stron. Samo inicjowanie takich sytuacji, negocjowanie i ochrona granic bywa dla dzieci czymś ważniejszym niż ta konkretna rzecz. Warto dać im na to przestrzeń i nie skracać tego procesu za wszelką cenę podsuwając rozwiązanie – podziel się albo nie.

> A co, kiedy już dojdzie do spięcia między dziećmi? Ja osobiście wyznaję zasadę: im mniej rodzica, tym lepiej. Każde spięcie jest dla dzieci okazją do nauki czegoś nowego i tak warto to traktować, dając dzieciom szansę do załatwienia tego między sobą i trenowania umiejętności społecznych. Dla mnie obszarem, w którym decyduję się na interwencję jest ten, w którym zagrożone jest bezpieczeństwo któregoś z dzieci, kiedy mocno przekroczone są czyjeś granice, albo kiedy jedno z dzieci nie jest w stanie porozumieć się za pomocą mowy na tyle sprawnie, żeby zadbać o siebie w danej sytuacji. Z interwencjami rodziców niemal zawsze jest tak, że są one obarczone ocenami i  atrybucjami (ktoś jest winnym, a ktoś ofiarą, ktoś młodszy i „mu się należy” a ktoś starszy i „powinien być mądrzejszy, itd. itd.). Pamiętajmy, że w pewnym wieku (mniej więcej do początków szkoły) wyzwaniem rozwojowym dzieci jest interakcja z drugim człowiekiem, a nie altruizm sam z siebie.

> W tym wszystkim jest jeszcze pewnego rodzaju presja, którą daje się wyczuć, kiedy na placu zabaw (albo w innej sytuacji) spotkają się rodzice, dla których dzielenie się nie jest ważne i ci, którzy mają zupełnie odwrotnie. Co robić? To, co jest dla nas ok względem dzieci i innych osób. Czasem pomaga brak reakcji, czasem samo nazywanie dzieciom tego, co widzimy (np. „widzę, że chcesz się tym pobawić, ale to jest zabawka Ani”), nazywanie ich emocji czy też każda inna reakcja oparta o empatię, nawet jeśli będzie oznaczała tylko kontakt wzrokowy i kiwnięcie głową. U dzieci, które dobrze komunikują się za pomocą mowy, pomocne może być zadawanie pytań, a nie podsuwanie im gotowych rozwiązań: Co możemy z tym zrobić? Masz jakiś pomysł? W swojej praktyce zawodowej, ale też tej domowej, zauważyłam, że dzieci same wpadają na rozwiązania i często uwzględniają potrzeby innych, przy okazji ucząc się, jak czują się, kiedy komuś coś odstąpią, a jak kiedy to one zostaną obdarowane.

I jeszcze coś, dla tych, którzy dotrwali do końca. Pisałam już kilka razy, że bardzo pomaga mi pytanie Co jest dla mnie ważne? Czego chciałabym, żeby nauczyło się moje dziecko? To bardzo aktualne również w przypadku dzielenia się. Chciałabym, żeby umiało nawiązywać relacje z ludźmi i być w tych relacjach. Troszczyć się w nich o swoje potrzeby i o swoje granice, uwzględniać potrzeby drugiej strony i jej granice również. Nie myślę o tym, że chciałabym, żeby umiało się dzielić, ale żeby czuło, że swoim zachowaniem może coś robić innym ludziom i na bazie tego podejmowało swoje decyzje, a nie dlatego, że dorośli uważają, że coś trzeba albo nie.

Źródło: https://bycblizej.pl/