Aktualności/nubo
Jak czytacie tytuł tego wpisu to czujecie już mały zgrzyt? Czy Wy też tak mówicie lub mówiliście do swoich dzieci? Znam wielu rodziców, którzy specjalnie wystrzegali się takiej komunikacji z dzieckiem, która w dużym stopniu opiera się na wyrażeniach dźwiękonaśladowczych, używania 3 osoby czy też stosowania dużych uproszczeń.
W dzisiejszym wpisie chciałabym poruszyć ten temat, czyli mowy kierowanej do najmniejszych dzieci i przytoczyć ciekawe badania na ten temat.
Zacznę od tego, że na studiach logopedycznych ( Akademia Pedagogiki Specjalnej) wpojono nam, żeby mówić do dzieci NORMALNIE.
Co to znaczy NORMALNIE?
- nie seplenić
- nie “pieścić”
- nie używać tzw. języka dzięciecego
- nie mówić do dziecka w 3 osobie
- nie używać zdrobnień
Kiedy kończyłam studia byłam przekonana, że to jest jedyna właściwa metoda wspomagająca rozwój mowy dzieci. I wtedy urodziłam dziecko… i zwyczajnie mój instynkt podpowiadał mi zupełnie inaczej.
Tak jakby wyłączyła mi się moja wiedza ze studiów i zaczęłam mówić do mojego niemowlęcia w zakazany sposób. Zaczęłam zdrabniać, używać zupełnie innego języka od poprawnego i w końcu po jakimś czasie to zauważyłam.
“A Lilcia teraz pójdzie kąpu kąpu?
Nawet jak to piszę, to chce mi się śmiać bo od razu słyszę mój ton głosu, który przypomina mowę nianiek. Wiele mam (napiszę później o ojcach) się tego wstydzi i mówi tak do dziecka tylko jak jest z nim sam na sam.
A ja nie byłabym sobą żebym nie zaczęła drążyć tego, dlaczego tak się dzieje. Dotarłam do wielu ciekawych badań, które Wam poniżej przytoczę.
Właśnie ta mowa nazywana jest w literaturze mową fatyczną – jej najistotniejszą funkcją NIE jest wymiana informacji, ale nawiązywanie i podtrzymywanie kontaktu z dzieckiem. Mówimy do dziecka w ten sposób żeby nawiązać relację, a nie żeby opowiedzieć o współczesnej sytuacji politycznej (a wtedy doszłyby przekleństwa).
W tej komunikacji dużą rolę odgrywa uśmiech matki, który jest bardzo silnym stymulatorem zwrotnych reakcji dziecka.
Można zauważyć wiele typowych cech, takich jak:
- mlaski
- ogólne spowolnienie tempa
- przerysowana intonacja
- wzmacnianie i ściszanie głosu
- dużo pauz
- wydłużanie samogłosek
- wypowiedzi są bardzo krótkie i proste
- za pomocą akcentów i intonacji podkreśla się znaczenie niektórych słów
- stanowią bardzo często rozszerzenie tego co, na myśli mogło mieć dziecko
- WARTO ZAZNACZYĆ, że badacze nie piszą tu o zniekształceniach słów
Bardzo charakterystyczne dla tej mowy są:
- zdrobnienia
- spieszczenia
Dlaczego rodzice często tak mówią?
“Chodź umyjemy rączki” “Założymy buciki” “Włożymy spodenki” “Umyjemy buźkę” (wiem, że wiele osób to drażni).
Używając zdrobnień i spieszczeń dorosły nie tylko pokazuje dziecku czułość, ale też próbuje pokazać dziecku, że otaczający świat jest przyjazny i pełen wielu miłych wydarzeń. A nawet takie miłe słówka stosowane są na zachętę.
Bardzo ciekawa jest obecność zdrobnień i spieszczeń w języku angielskim. Słynny duński anglista – Otto Jespersen napisał o tym języku tak: “Jest językiem dorosłego mężczyzny i nie ma w sobie prawie nic dziecinnego lub niewieściego” i w związku z tym jest w nim niewiele zdrobnień, a jak już są to są bardzo rzadko używane.
Wiele spieszczeń i zdrobnień jest elementem naszego folkloru. Być może nawet nasze mamy i babcie tak do nas mówiły i my instynktownie tak komunikujemy się z dziećmi (za Renatą Grzegorczykową)
“Pójdziemy spatki (spatuchny, spateńki), okryjemy się kołdereczką, weźmiemy poduszeczkę itd”
Taka wypowiedź służy podtrzymania pozytywnego nastroju i jest najczęściej wyrazem ciepłego stosunku do dziecka.
Spieszczenia stosujemy też:
“Jak miło się tu bawię”
“A co my tu będziemy robić”
“A dlaczego się rozpłakałem?”
Takie użycie służy do zacieśnienia kontaktu między opiekunem i dzieckiem. Ma też pewien walor edukacyjny: kiedy używamy pierwszej osoby dorosły wypowiada się w imieniu dziecka , naśladując jego wewnętrzny głos.
Tak właśnie dlatego zupełnie nieświadomie mówimy o dziecku (i czasem o sobie) w 3 osobie : “Julek stęsknił się za mamą?”
Czy to jest błąd? (ja przy mojej dwójce też tego zabiegu używałam)
Nie jest, już wyjaśniam dlaczego.
To zjawisko nazywa się mianem neutralizacji opozycji osobowych, która polega na opóźnieniu wprowadzania kategorii osoby do języka dziecka. Pozwalamy dziecku na łatwiejsze przyswojenie deklinacji rzeczownika (odmiana przez przypadki), która zwykle wyprzedza nabywanie koniugacji (odmiana przez osoby) (o około rok).
Niesamowite jest to, że rodzice (bez względu na wykształcenie) stosują ten zabieg intuicyjnie i zupełnie nieświadomie. Podświadomie jakby wyczuwali tę trudność i podejmują właśnie takie zabiegi żeby pomóc dziecku.
Przejdziemy teraz do tzw. głupich pytań, które również wpisują się w styl tej mowy. Kiedyś pewna mama powiedziała mi, że nie będzie robić z dziecka głupka i nie będzie pytać, gdzie ma oczko, gdzie ma nosek. Przecież to dziecko doskonale wie.
Quasi-pytania
“Gdzie masz oczko?”
“Gdzie mama ma nosek?”
“Jak szczeka piesek?”
Te pytania są taką ukrytą sugestią żeby dziecko coś nam pokazało lub znalazło. Jak się okazuje to są też pytania fatyczne, czyli takie, które podtrzymują kontakt z dzieckiem. Przecież nie będziemy rozmawiać z dzieckiem o rosnących podatkach. Służą one głównie dla przyciągnięcia uwagi i podtrzymania relacji z dzieckiem.
A teraz najbardziej ciekawe fakty:
Z wielu badań wynika, że ojcowie na ogół w o wiele mniejszym stopniu modyfikują swoją mowę. Do tego są bardziej wymagający, używają innych pytań i szerszego zasobu słownictwa, a do tego krócej niż matki podtrzymują “temat rozmowy”.
Wielu językoznawców jest zdania, że to właśnie mowa ojców stanowi pomost między dobraną do możliwości dziecka mową matek, a złożoną mową dorosłych (Vasta).
Co ciekawego mowy matek używają też starsze dzieci (starsze rodzeństwo). Uczeni mówią, że można to zauważyć już u dzieci czteroletnich. Natomiast piszą też o dwóch warunkach: młodsze dziecko zaczyna mówić i różnica wieku między dziećmi jest większa niż dwa lata. Chodzi o dzieci z tej samej rodziny, związane ze sobą silnie emocjonalnie ( V. Vasić)
Bardzo jest też ciekawe takie zjawisko: dorośli, którzy używają języka matek uważają, że są to słowa tzw. drugiego gatunku. Sądzą nawet, że przeszkadzają w przyswojeniu języka i sprzyjają dziecinnym nawykom. Takie sformułowania mogą być do tego źródłem wielu konfliktów w rodzinie np. ze starszymi pokoleniami.
Dorośli zazwyczaj nie używają tego języka do 6 roku życia dziecka
Tylko doskonale potrafią odczytać nowe umiejętności dziecka i powoli wykreślać tamte słowa ze słownika. Źródła podają, że ich zanik następuje u dzieci w okresie 1,8 do 2,6.
Były nawet przeprowadzone badania na grupie polskich dzieci w wieku od 3 do 7 lat. Poddano analizie 100 000 słów i autorki badania (H. Zgółkowa i K.Buczyńska) wynotowały tylko 14 takich słów, określanych jako dziecięce, czyli stanowią one 0,22%.
Z tego badania wynika jeden fakt: jeżeli mówimy do naszego malutkiego dziecka w taki sposób i będziemy za nim podążać po kolei wykreślając je z jego repertuaru słów, zastępując je nowymi (poprawnymi formami), to nie musimy się bać, że 20- letni Jaś będzie mówić na psa “haua”.
Mimo tego, że twórca polskiej logopedii Leon Kaczmarek uważał inaczej:
“…mowa otoczenia powinna być poprawna. Do dziecka trzeba mówić wolno, wymowa winna być dokładna i wyraźna. Trzeba koniecznie zaniechać sztucznego spieszczania i używania tzw. języka dziecięcego.”
To wielu badaczy jest innego zdania i ja się ku nim skłaniam.
Fińska badaczka Kirsti Toivainen np. uważa, że język dziecięcy nie może zepsuć języka dziecka, gdyż słyszy ono również w wielu sytuacjach język dorosły. Tak samo uważa Hanna Olechnowicz.
Są również opinie, że tylko niektóre elementy tzw. języka dziecięcego wpływają pozytywnie na rozwój.
Ja sama stosowałam wszystkie elementy tego języka w stosunku do swoich dzieci i widzę bardzo dobry wpływ na ogólny rozwój mowy. Skłaniam się też ku temu żeby nie podawać AŻ tak ścisłych zaleceń dla rodziców, bo powoduje to duży informacyjny szum i prowadzi do dezorientacji: ” To jak mam w końcu mówić?”
Po lekturze książki Stanisława Milejskiego, z której pochodzi większość badań przytoczonych w tym artykule wnioskuję zgodnie z autorem, że tak naprawdę nie ma to większego wpływu, w jaki sposób rodzice będą się porozumiewali z dzieckiem. NAJWAŻNIEJSZE jest to żeby do dziecka mówić od samego początku i czy będziemy czułym głosem opowiadać o konstrukcji traktora, czy zachwycać się każdym paluszkiem naszego berbecia – to nie ma większego znaczenia.
“Primum non tacere”
Bardzo ciekawie na ten temat napisał Roger Brown w książce “Talking to children”: “Istnieją tacy rodzice, bardzo wrażliwi na punkcie edukacji, którzy nie zamierzają NIGDY używać języka dziecięcego. Każdemu z nich udaje się omijać tylko kilka cech języka dziecięcego, o których wszyscy wiedzą, takich jak np. zdrobnienia”. Nieświadomie zaś używają 100 innych. Chyba szczęśliwie dla swoich dzieci”.
Źródło: https://www.nebule.pl/